Słowo w czasach zarazy
25/05/2020, 16:55
Pandemia obnaża rozmaite bolączki, mniej lub bardziej dotkliwe. Do tej pory wiadomo było, że mamy problem z pisaniem. Po dwóch miesiącach słuchania różnych ludzi w różnych mediach okazało się, że mamy także problem z mówieniem. Nie, nie chodzi tu o tzw. wystąpienia publiczne. Chodzi o zwykłe wypowiedzi osób publicznych, na przykład muzyków, i mniej publicznych, na przykład ekspertów, które nagle znalazły się przed mikrofonami. Naddawanie – dzień dzisiejszy. Wypełniacze – yyy…eee…jakby…generalnie. Powtarzanie – moim ulubionym okresem w muzyce jest okres romantyzmu. I tak dalej. Najważniejszy jednak jest brak jakiejkolwiek struktury, czyli „co ja chcę w ogóle powiedzieć i PO CO”! Muzycy opowiadają o koncercie live, którego za chwilę posłuchamy z ich domu. Mówią o rzeczach dla nich bliskich i ważnych, i… I klops. Wydawać by się mogło, że wykształcony na uniwersytecie muzycznym skrzypek powinien uwieść nas swoją potoczystą wymową. Otóż nie. Wije się on w mękach, by wydusić te kilka słów na antenie. Gubi się w meandrach dygresji i kiedy wreszcie dociera do mety, to nie wiadomo, o co chodziło na starcie. Eksperci zalewają nas natomiast potokiem uczonych słów, z których co drugie wywołuje w nas dygot – „efekt cytopatyczny” na przykład. Usprawiedliwia ich być może to, że często są wyrwani do odpowiedzi znad mikroskopu czy głębin swoich badań. Zatem w ich przypadku problem leży w tym, że nikt ich nigdy nie nauczył jak w prosty sposób wytłumaczyć chociażby działanie wirusa. TEGO wirusa albo każdego innego. „Wypłaszczanie” krzywej odmieniamy przez wszystkie przypadki, a takiego słowa w języku polskim nie ma. „Spłaszczyć” i „rozpłaszczyć”, ale nie „wypłaszczyć. Można za to„wypłoszyć” i tego powinniśmy sobie życzyć odnośnie do wirusa. Czy wypłoszenie problemu z formułowaniem wypowiedzi jest równie trudne jak walka z wirusem? Czy nie pora zastanowić się nad wprowadzeniem do polskiego systemu kształcenia przedmiotu „komunikacja nastawiona na efekt”?
Powrót do bloga